TAMTE LATA, TAMTE STATKI. Artykuł autorstwa red. Krystyny Pohl. Zdjęcie: Yacht Klub Szczecin
20 grudnia, 2023 roku na wieczną wachtę odszedł kapitan żeglugi wielkiej Wiktor Czapp. Miał 91 lat. Był znany i lubiany nie tylko wśród ludzi morza w Szczecinie i Trójmieście. Pasjonat historii polskiej floty, morskiego szkolnictwa i morskich tradycji. Ciekawie o tym mówił i pisał.
Spotkałam się z Panem Kapitanem parę tygodni temu, we wrześniu. Wysłuchałam Jego wspomnień o pracy na morzu i na lądzie. I tak powstała opowieść o tamtych latach i tamtych statkach.
– Miałem szczęście, że pływałem w latach, kiedy jeszcze można było poznać smak romantyki morza – mówił kapitan Wiktor Czapp. – Praca na statkach była ciężka, to fakt, rejsy trwały długo, często bardzo długo, ale postoje w portach też były długie. Był czas na zwiedzanie świata, poznawanie egzotycznych miejsc. Dla mojego pokolenia, a wiem co mówię, bo mam dziewięćdziesiąt jeden lat, praca na morzu oznaczała przygodę, spełnienie marzeń o podróżach. Wychowani na marynistycznej literaturze, na miesięczniku „Morze”, o tym prawdziwym morzu marzyliśmy, a potem je pokochaliśmy. Wybieraliśmy pracę na morzu z zupełnie innych powodów niż obecnie.
Wiktor Czapp urodzony w Gdyni najpierw zainteresował się żeglarstwem. Stało się jego pasją. Któregoś dnia zobaczył żaglowiec „Dar Pomorza”. Płynął pod pełnymi żaglami, wyglądał zjawiskowo. Zamarzył, by znaleźć się na jego pokładzie. Marzenie się spełniło w czasie nauki w Państwowej Szkole Morskiej w Szczecinie. Na tym żaglowcu odbył pierwsze szkolne rejsy. Szczególnie zapamiętał ten ze Szczecina na Atlantyk, Morze Śródziemne, Morze Czarne. Biała fregata tak go zafascynowała, że stał się jej fanem i ambasadorem. Przez kilka dekad aktywnie działał w gdyńskim Towarzystwie Przyjaciół Daru Pomorza.
„Narew” – łupinka
W czasie rejsów na żaglowcu widział na morzu duże, piękne statki i one stały się kolejnym marzeniem. Po ukończeniu PSM (1953 rok) z nakazem pracy (takie obowiązywały w tamtych latach) trafił do PŻM. Szczeciński armator istniał zaledwie dwa lata i flotę miał skromniutką.
– Zamustrowałem na parowiec „Narew”. Maleństwo, wręcz łupineczka. Brał raptem dwieście ton ładunku. Przeważnie był to węgiel, który ze Szczecina woziliśmy do Skandynawii. Na ten duży, piękny, wymarzony statek trafiłem dopiero w końcówce lat pięćdziesiątych. Był to parowiec „Gdynia”. On i „Szczecin” to były wówczas najnowocześniejsze, najlepiej wyposażone statki PŻM. Pojedyncze kabiny dla oficerów, podwójne dla marynarzy, w tamtych czasach coś absolutnie niezwykłego. Duża mesa i świetlica. „Gdynia” miała nawet radar, ale ciągle się psuł i stał się atrapą. Generalnie były to statki nowe, lecz bardzo ciężkie w obsłudze. Pamiętam te cztery ładownie, które trzeba było nakryć ręcznie ciężkimi dechami lukowymi pokrytymi brezentem. Trwało to kilka godzin. W późniejszych latach na „Szczecinie” oraz na „Szczawnicy” odbyłem wiele rejsów do portów Afryki Zachodniej. To była wówczas fascynująca Afryka. Ciekawa, bezpieczna. Nie da się jej zapomnieć. Ona tkwi w każdym z nas. Takiej Afryki już nie ma.
Parowiec „Gdynia”
– Na „Gdyni” odbyłem mój pierwszy rejs oceaniczny, pierwszy chrzest morski po przekroczeniu równika, dostałem imię „Sekstant”. „Gdynia” była parowcem, wśród licznej, prawie 40-osobowej załogi byli palacze, trymerzy. Ale w czasie rejsu każdy z członków załogi, oprócz kapitana, musiał codziennie przywieźć sześć taczek węgla pod palenisko. Tym masowcem płynęliśmy do Indonezji, a w ładowniach wieźliśmy „zabawki”, czyli różnego rodzaju broń. Płynęliśmy wokół Afryki (z takim ładunkiem nie mogliśmy przejść przez Kanał Sueski) i nie zawijaliśmy do żadnego portu. Tropik dawał się we znaki. W rozgrzanym stalowym pudle było jak w piecu, często spaliśmy na pokładzie.
W indonezyjskim porcie Surabaya wyładunek trwał miesiąc. Pod statek codziennie podjeżdżał autobus i zawoził załogę do centrum miasta. Drugi miesiąc stali w Wietnamie. „Żywy taśmociąg” ładował kukurydzę. W szeregu dziesiątki Wietnamczyków, każdy z koszem kukurydzy na głowie . Kładką podchodzili do ładowni i wysypywali ziarno. W sumie ten indonezyjski rejs trwał ponad 150 dni.
– „Gdynię” mimo wszystko ciepło wspominam z dwóch powodów. Ja płynąłem jako asystent, a pierwszym oficerem był Aleksander Nowicki, potem bardzo znany kapitan i autor cenionych podręczników. To właśnie on poradził mi, abym notował nazwy statków, portów, krótko spisywał wrażenia, mówił, że to się zawsze przyda, a pamięć ludzka jest zawodna. Posłuchałem jego rady i przez cały okres mojego pływania robiłem notatki. Rzeczywiście bardzo mi się przydały. Na parowcu „Gdynia” poznałem też moją żonę Grażynę. Przyjechała w odwiedziny do ojca Tadeusza Sochackiego, który był na statku ochmistrzem. Śliczna dziewczyna…
– Ale w jednej z pierwszych rozmów Wiktor powiedział, że tak kocha morze, że pewnie nigdy się nie ożeni, bo nie potrafi podzielić miłości do morza z uczuciem do jakiejkolwiek kobiety – wspomina Grażyna Czapp.
Jednak potrafił. Od 63 lat są małżeństwem. Mają dwóch synów i czterech wnuków. Młodszy syn Krzysztof też jest kapitanem żeglugi wielkiej.
– Zawsze marzyło mi się, aby odbyć z synem wspólny rejs na statku – mówił Wiktor Czapp. – Marzenie spełniło się, gdy już byłem na emeryturze. Syn kapitan zaprosił mnie jako pasażera, a nie ojca kapitana, który wie wszystko. To było wspaniałe przeżycie. W sumie odbyliśmy pięć takich rejsów na różnych statkach i różnych akwenach. Jestem z Krzysztofa dumny.
Prywatne morskie archiwum
Imponująca jest marynistyczna wiedza kapitana o ludziach, statkach, portach, wydarzeniach, morskich tradycjach, ważnych rocznicach . Sama wielokrotnie z niej korzystałam, prosząc o pomoc. Zresztą zawsze chętnie dzielił się swoją wiedzą odpowiadając na pytania, publikując teksty w morskich biuletynach, miesięcznikach, spotykając się z młodzieżą. Swoje morskie fascynacje ciekawie opisał w książce „Podróże kapitana po morzach i historii” (2009). Uroczystość chrztu i wodowania ksiązki odbyła się oczywiście na pokładzie „Daru Pomorza”. Jest też autorem bardzo interesującej monografii poświęconej statkom szkolnym polskiego szkolnictwa morskiego (2014). Wiedza i morskie zbiory kapitana zostały wykorzystane w unikatowym opracowaniu zatytułowanym „Łyk wiedzy marynistycznej” Franciszka Koralewskiego (2011).
Kiedyś zostałam zaproszona do marynistycznego królestwa kapitana. Pamiętam ten pokój, który był swoistym skrzyżowaniem mini muzeum z morskim archiwum. Dziesiątki egzotycznych pamiątek z całego świata (z każdą związana jakaś historia), mapy, książki, albumy, dokumenty, okolicznościowe medale, marynistyczne gazety, autorskie opracowania, obrazy, afrykańskie rzeźby, fotografie widokówki i znaczki o morskiej tematyce. Można było siedzieć godzinami, oglądać i słuchać opowieści kapitana.
Niedawno część swoich bogatych zbiorów pan kapitan przekazał do Archiwum Państwowego w Szczecinie.
Wiktor Czapp 45 lat poświęcił morskiej służbie na morzu i na lądzie. Na lądzie był kapitanem portu, szefem szczecińskich pilotów, zastępcą głównego nawigatora w PŻM, ławnikiem Izby Morskiej, przewodniczącym Szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglugi Wielkiej.
3 razy dookoła świata
Pływał na masowcach Polskiej Żeglugi Morskiej i drobnicowcach niemieckiego armatora Egona Oldendorfa. Na tych drobnicowcach trzykrotnie opłynął świat. Jedna z podróży wyglądała tak: z Holandii do Francji, potem z nawozami przez Kanał Sueski do Chin, stamtąd do Japonii, potem z ładunkiem samochodów przez Pacyfik, Kanał Panamski na Karaiby, a stamtąd do Europy.
– Praca na tych obcych statkach miał wiele zalet, nie tylko finansowych – mówił kapitan. – Pływałem z załogami różnych narodowości, czasem na pokładzie było ich aż czternaście. To było nowe, ciekawe doświadczenie, szkoła tolerancji. Nauka pożegnania stereotypów oraz szufladkowania ludzi. W ciągu siedmiu lat pracy na tych drobnicowcach dotarłem do najbardziej egzotycznych zakątków świata. Byłem w wielu portach Ameryki Południowej, Japonii, Australii, wielokrotnie w Singapurze, którym jestem zachwycony.
Kapitan 28 lat dowodził statkami. Ostatni rejs odbył w roku 1997 na masowcu „Łomża”.
– Na tym statku różnica wiekowa między mną a najstarszym marynarzem wynosiła aż dwadzieścia lat. To całe pokolenie. Doszedłem do wniosku, że to najwyższy czas, by pożegnać się z pływaniem, które było bardzo ciekawe i różnorodne. Broń Boże nie miałem żadnych kompleksów, ale przekonanie, że należy oddać stery młodszym. Kiedy zaczynałem pływanie na parowcach najważniejszym urządzeniem nawigacyjnym był kompas magnetyczny, pierwsze radary ciągle się psuły. Sekstant niegdyś podstawowy przyrząd nawigacyjny , dziś jest eksponatem muzealnym. Największe zmiany w wyposażeniu statków zaczęły się w latach 80. zeszłego wieku. Po automatyce triumfalnie wkroczyła na pokłady i do statkowych siłowni elektronika. Dziś są komputery, elektroniczne mapy, satelitarna łączność i dziesiątki urządzeń mających uczynić żeglugę bardziej bezpieczną , a pracę na statkach lżejszą. Nie wiem czy jest lżejsza, ale na pewno bardziej stresująca. Dziś żegluga jest zdominowana przez pośpiech.
– Zmieniły się przyrządy, urządzenia, systemy, ale nie zmieniły się zasady dobrego, morskiego rzemiosła – podkreślał z naciskiem kapitan Czapp. – Morze ciągle nie toleruje arogancji, lekceważenia przepisów, nieodpowiedzialności i zwyczajnej ludzkiej głupoty. Morze wymaga rzetelności i ciągłej czujności. Tak od marynarzy, jak i od tych, którzy zarządzają żeglugą na lądzie.
– Naprawdę cieszę się, że moje pływanie było tak ciekawe, tak różnorodne. Zobaczyłem kawał świata. Właściwie doświadczyłem wszystkiego. Przeżyłem tajfuny, tropikalne ulewy, gigantyczne sztormy, piaskowe burze, powietrzne trąby i nalot szarańczy na statek. Było to na Morzu Czerwonym i przez dwa dni załoga nie nadążała z myciem pokładu. Woziłem wszystko: węgiel, zboża, rudy żelaza, kawę, kakao, cement, nawozy, konie, owce, małpy, gołębie, a także armaty, wozy pancerne, bojowe samoloty i samochody.
Z systematycznie prowadzonych zapisków i notatek wynika, że kapitan Wiktor Czapp był w 452 portach w 82 krajach (w 113 portach był więcej niż raz), prowadził statki przez 13 kanałów i cieśnin, i niemalże przez wszystkie morza i oceany.
Przekonywał, że pływanie było fascynującą przygodą życia. I gdyby miał wybierać ponownie, to oczywiście wybrałby zawód marynarza.